W niedzielny poranek pewien mężczyzna zdążył wytrzeźwieć nawet.
Pił całą noc. Z nerwów. A mimo to alkohol rozpuszczał się w nim bez śladu. Nie dając chwili spokoju.
Głowa boli. Pęka.
Pali fajkę za fajką. Na ławce. Sam. Widać z daleka, że nie chciałby a wciąż o czymś pamięta.
„fajki pomagają?”
– a w czym miałyby pomóc? Moja żona umiera. Rak. Nie mogą nic zrobić. Wyleczalny mówili. A teraz nawet wypisali ją do domu. By nie blokowała miejsca nikomu.
„to czemu tu siedzisz?”
– bo sobie nie wybaczę, kiedy będzie widziała, że płaczę. Całe życie byłem silny. Pocieszałem ją. Kobiety mają dziwny zwyczaj, że płaczą nawet bez powodu.
„a faceci się wstydzą nawet gdy jest powód?”
– co ja zrobię?! Nie dam rady sam. Najmłodsza córka ma dopiero 5 lat. Najstarsza bunt. Nie mam z nią kontaktu. Nie wiem, jak się gada z nastolatką. Co to będzie?!
” a jakbyś miał zorganizować żonie ostatni dzień? ”
Po chwili…
– może to głupie, ale zrobiłbym rano jajecznicę.
„oooo jajecznicę?”
– żona lubi jak ją robię, Maja na stołku zagląda do patelni, czy wszystko robię w porządku, nawet Anka wynurza się z pokoju. Chuda i niejadek jak ja, ale jak czuje zapach boczku…
” o to już coś. Znasz jej smak”
– podobna jest do mnie. Uparta. Dlatego ciężko do niej dotrzeć. Ale ja byłem głupi. To wszystko jest nic nie warte. Żona lubiła spacery. Dla mnie to była nuda. Nie chodziłem z nią. A tego dnia bym ją zabrał i dzieciaki. Na bardzo długi spacer.
Z nadzieją, że się nie skończy. Żona już nie chodzi. Więc załatwię wózek.
„mmm, dobry pomysł. Bo najwięcej znaczy to, że jesteśmy razem.”
– ironia losu, a tych chwil w tyglu spraw jest najmniej. Chciałbym ją przytulić.
„jak za pierwszym razem?”
Łzy popłynęły swobodnie. Zgasił papierosa zanim go dopalił. Poszedł bez słowa.
W niedzielny poranek. Zacząć wszystko od nowa.