Wiesz jakie to uczucie, gdy stracisz nadzieję na lepsze jutro? Gdy myślisz że już nigdy nie będzie lepiej, nie będzie dobrze? Gdy marzysz o tym, aby w końcu wyzbyć się tej wszechobecnej w twoim życiu samotności, smutku, żalu? Wiesz jakie to uczucie?
Śmierć – słowo jak słowo, znane raczej każdemu. Jednak czy każdy rozumie, co ono tak naprawdę oznacza? Do mojego życia wkradła się niespodziewanie i po cichu. Powolutku zaczęła przejmować kontrolę. Mimo że była już bardzo blisko, nie dawała o sobie znać. Potrafiła się bardzo dobrze ukryć po czym zaatakowała znienacka, bardzo agresywnie, waleczna.
Bezradność – uważam, że to jedno z najgorszych uczuć jakie może dotknąć człowieka. Gdy patrzyłam, jak jedna z najbliższych mojemu sercu osób przegrywa walkę ze śmiercią, czułam się jakbym to ja umierała. Widok własnego brata na szpitalnym łóżku, podpiętego pod te wszystkie maszyny, które pomagały utrzymywać go przy życiu był nie do zniesienia. Leżał bez ruchu, jakby już był martwy. Nie było z nim najmniejszego kontaktu, jednak wiedziałam, czułam że ona nadal tam był, był tam w środku. Spędzałam przy nim każdą wolną chwilę, ignorując całkowicie swoje własne życie, zdawało mi się one wtedy nie istotne. Ja i moje uczucia nie miały najmniejszego znaczenia.
Myśli – potrafią być bardzo nieznośne. Kompletnie sobie z nimi nie radziłam, nie panowałam nad nimi. Nad niczym nie panowałam. Znienawidziłam siebie za to, że pomyślałam że lepiej byłoby jakby umarł. Nie mogłam patrzeć jak cierpi, jak się męczy. Każdy ruch, każdy dotyk niezmiernie go bolał. Nie był w stanie nawet samodzielnie jeść czy pić. Może jestem okropną siostrą, ale w tamtym momencie naprawdę myślałam, że to by było dla niego najlepsze. Możliwe że się myliłam, czas pokaże.
Czas – przemija w zatrważającym tempie. W tym przypadku to on był kluczowy. Po długim czasie wyczerpującego leczenia, jego stan się poprawił. Nadal było źle, ba nadal było fatalnie, ale zabraliśmy go do domu. Dzięki pomocy cudownych ludzi z Hospicjum domowego, którzy wzięli brata pod swoje skrzydła, było nam znacznie lżej. Czułam się spokojniejsza. Wiedziałam że mogę liczyć na ich pomóc.
Wydawałoby się że ta historia zakończyła się happy end’em. Niestety życie nie jest tak kolorowe, jak byśmy chcieli.
Życie – cud? Mój braciszek cudem wygrał tę walkę. Przetrwał bardzo bliskie spotkanie ze śmiercią i wygrał z nią. Jednak teraz nasze życie się zmieniło. Większość ludzi dąży do stabilizacji, w końcu to ona jest niezbędna, aby czuć się bezpiecznie, by być spokojnym. Ja tej stabilizacji nijak nie posiadam. Emocjonalna karuzela, tak można określić aktualnie mój stan. Brat dwa dni czuje się wyśmienicie, uśmiecha się, jest z nim kontakt, następnie kolejne dwa leży zapatrzony w jeden punkt z kamienną miną. I tak w kółko. Ciągle od nowa, jak zacięta płyta. Dobrze, źle, źle, dobrze, idzie zwariować.
Muszę być silna. Nie mogę pozwolić sobie na słabości. Muszę się uśmiechać, chociażbym co wieczór płakała do poduszki, rano wstanę z uśmiechem na twarzy i pójdę do szkoły. Muszę się uczyć, spełniać swoje obowiązki, jeść, pić, żyć, po prostu żyć dalej. Żyć ze świadomością że on może w każdej chwili umrzeć. Teraz każda najmniejsza chwila z nim spędzona, jest na wagę złota. Każdy jego uśmiech sprawia że mam w oczach łzy, łzy szczęścia. Wycierpiał tak wiele, tyle go spotkało, a on nadal umie się uśmiechać. Gdy wracam zmęczona po szkole i wchodzę do jego pokoju aby się z nim przywitać, a on na mój widok wybucha śmiechem, całe zmęczenie mnie opuszcza. Nie wyobrażam sobie życia bez niego.
Na śmierć nie da się przygotować. Nie ważna jest świadomość, że ona jest blisko, to nic nie daje, nic nie zmienia. Nie istotne jak bardzo będę się starać do tego przygotować, nigdy nie będę gotowa. Nie ważne w którym momencie to nastąpi, ból będzie taki sam. I nigdy już nie minie, wraz z bratem na zawsze odejdzie kawałek mojego serca, który należy do niego.
02.10.2019 r
Natalia Rokosz